Profilaktyka zdrowia. Frazes znany, przemielony na wszelkie możliwe sposoby, ale dalej często bagatelizowany, a nawet przez wielu zapominany. Tym wpisem zaczynamy serię kilku postów o prewencji, zapobieganiu dolegliwościom bólowym oczami fizjoterapeuty. Nie będą to sztampowe regułki i normy przepisane z książek, ale przemyślenia własne na bazie doświadczeń moich i moich pacjentów, więc generalnie samo życie.
O profilaktyce – czyli coś, o czym wiedzieć musisz.
Nie trzeba nikogo -mam przynajmniej taką nadzieję- przekonywać, że profilaktyka jest pierwszym krokiem w procesie leczenia. Każdy bowiem zna powiedzenie, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Jednak dla wielu osób temat może być różnorako interpretowany. Dla jednego będzie to szczepienie się przeciw grypie, a inny z kolei przeciwko tej samej grypie będzie się chronił wciągając czosnek, cebulę lub łykając witaminę C.
Profilaktyką będzie aktywność ruchowa, jak również zwyczajny masaż, nawet jeśli „nic nie boli”. Coraz więcej można też spotkać akcji promocji zdrowia typu „biegaj z nami”, „poćwiczmy na powietrzu” czy „policz się z cukrzycą”. Każdej z nich trzeba przyklasnąć, ale jednocześnie, jak z każdym tematem, trzeba zachować rozwagę. Dlaczego? Ano dlatego, ze każdą rzecz można przedawkować… Prosty przykład: wysokie procenty, zwane też wodą ognistą, w odpowiednich dawkach mają bardzo dobre właściwości lecznicze choćby na sprawy gastryczne czy krążeniowe, a wiadomo jak najczęściej kończy się korzystanie z tego „lekarstwa” Czucie ciała – da się tego nauczyć! Spróbuj.
Czucie swojego ciała – zacznij od tego.
Dlatego w tym wszystkim najistotniejsze jest właśnie CZUCIE CIAŁA. Moim zdaniem jest to słowo klucz w temacie profilaktyki zdrowia. Jeżeli chcemy dowiedzieć się zawczasu czy coś nam dolega, musimy się wsłuchać w sygnały z naszego organizmu. A w praktyce wygląda to tak, że jedni drobne objawy bagatelizują skwitowaniem „coś musi boleć, żebym czuł, że żyję”, inni natomiast powiedzą, że pierdołami nie warto zaprzątać sobie głowy. Co gorsza, szeroko pojęte mas media karmią nas paplaniną o kiper super ekstra maściach działających do stu pięćdziesięciu godzin czy „cudownych” pigułkach od Goździkowej.
Ten błędny mechanizm często tłumaczę na przykładzie domu i pożaru. Wyobraźcie sobie, że śpicie w nocy w swojej chałupie i nagle wybudza Was alarm czujnika przeciwpożarowego. W całym swoim zaspaniu wstajecie, czasami rozejrzycie się pobieżnie za ewentualnym ogniem, po czym bezwiednie wyłączacie ów alarm, kładąc się na powrót do łoża. Pół godziny później budzi Was duszący dym albo wręcz przypiekanie w stópki i wtedy już zwykłe wiaderko z wodą nie pomoże…
Jeśli boli, to nie ignoruj!
Nasz Stwórca tak sprytnie skonstruował nasz organizm, że wszystko w nim jest po coś. Toteż ból nie został wymyślony po to, żeby nas karać za grzechy czy uprzykrzać życie, ale po to, żeby sygnalizować, że coś jest nie tak. Poprzez ból organizm woła do nas: „Halo! Właścicielu! Coś mi nie pasuje, pomóż mi!” A my co najczęściej z tym wołaniem robimy…? Okej, jak już nas tak chwyci, że nie da rady spać, wyprostować się czy chodzić normalnie, to wtedy, a jak, interweniujemy latając od specjalisty do specjalisty, robiąc tysiące badań i łykając coraz mocniejsze leki przeciwbólowe i przeciwzapalne. A ja się pytam, gdzie byliśmy wcześniej, gdy czasami zakłuło w krzyżu, gdy czasami zdrętwiała noga po siedzeniu, gdy od czasu do czasu pobolewała głowa…?
Owszem, możesz sam się „badać”. Jak? Przeczytaj.
Ktoś w tym momencie może powiedzieć: „Ale przecież nie jestem medykiem, więc jak sam mam się diagnozować?”. Od razu odpowiadam. Ja nie oczekuję, że każdy ma się diagnozować, bo od tego są wyszkoleni pod tym kierunkiem ludzie. Oczekuję natomiast słuchania swojego ciała, obserwowania tego, co się z nim dzieje, wyłapywania niuansów, które z pozoru mogą wydawać się czymś normalnym. Oczywiście nie ganiajmy z każdym „zaboleniem” półdupka do lekarza, bo to już hipochondria. Ale jeśli jeden, drugi, trzeci raz zakłuje Cię w lędźwiach, jeśli mimo młodego wieku, wstajesz rano i masz uczucie lekkiego usztywnienia w krzyżu, które w ciągu dnia mija, warto odwiedzić jakiegoś terapeutę, żeby ocenił czy jest czym się martwić. Tak samo, jeśli na przykład po treningu na nogi, masz poczucie, że jedna noga jest bardziej zakwaszona, niż druga, że jedną trudniej rozciągnąć, niż drugą, powinno ci to dać do myślenia.
W dobie dzisiejszej elektroniki, przychodzą nam również z pomocą zdjęcia. Można je robić już prawie wszystkim. Niektórzy strzelają tony selfiaków czy szerokich kadrów ze swoją osobą, żeby potem analizować czy dobrze wyszedłem, czy nie za dużo zmarszczek, czy właściwy profil, itd… a zamiast doszukiwać się w zdjęciu takich dupereli, warto byłoby je przeanalizować pod kątem swojej sylwetki. Czy prawie na każdym zdjęciu nie mam głowy ustawionej w lekkim pochyleniu do boku, czy moje barki są na jednej wysokości, czy stojąc równo mam niesymetryczne wcięcia talii, czy w końcu moje stopy są ustawione symetrycznie, a może któraś bardziej ustawia się do wewnątrz lub zewnątrz? Wszystko wyżej wymienione można również poobserwować, stając przed dużym lustrem, ale prężąc się, tylko przyjmując luźną swobodną sylwetkę.
Twój dotyk może więcej, niż myślisz.
Fajnym też sposobem na czucie własnego ciała jest samomacanie. Tak dokładnie. Chodzi mi o obmacywanie siebie (i proszę bez sprośnych domysłów☺). Rzecz sprowadza się do tego, aby rano popalpować, czyli podotykać sobie opuszkami palców prawej ręki całą lewą kończynę i na odwrót. Tak samo poobmacywać swoje barki, szyję, klatkę piersiową, brzuch, w miarę możliwości plecy i tak aż po czubki palców u nóg. Po co? Ano po to, aby wyczuć czy w prawej ręce tak samo odbieram ten dotyk, jak w lewej. Czy mięśnie po obu stronach mają podobne napięcia, czy ciepłota tkanki jest podobna na tych samych częściach ciała. Pierwsze kilka, kilkanaście razy stwierdzicie, że nic nie czujecie, ale jak to mówią, praktyka czyni mistrzem. Nagle okaże się, że „tu” czuję trochę inaczej, a „tam” to nawet lekko zabolało. Jeśli dorzucicie do tego jeszcze sprawdzenie czy głowa skręca się w obie strony tak samo, czy ruchomość obu rąk i nóg względem siebie jest porównywalna, będziecie mieli całkiem solidny obraz stanu swojego ciała. I tak, jak rzekło się wyżej, nawet jeśli znajdziecie jakieś asymetrie lub tam i ówdzie zaboli, to nie znaczy, że trzeba już kupować trumnę.
Tak więc podsumowując tą część. W całej współczesnej gonitwie, poświęcajcie choć chwilę na obserwację zachowań swojego ciała, wyczuwajcie co Wam podpowiada i macajcie się, aby wychwytywać problemy w zalążku, bo to jest sedno profilaktyki.